06.06.2021, 20:19
(Edytowany 06.06.2021, 20:19 przez undoubtedly.)
Dosłownie z dnia na dzień zaczęłam strasznie dbać o siebie, robić pełny makijaż, kupować ciuchy w totalnie innym stylu niż dotychczas, by wyglądać adekwatnie do swojego wieku. W sumie nie wiem po co, bo bardzo lubię być dużym dzieckiem, jednak najprawdopodobniej to moja *zdrowa* część podpowiada mi, że powinnam z tym przystopować.
Czym w ogóle jest moja zdrowa część i czy to na pewno ta właśnie? Nie wiem. Mogę tylko mieć jakieś prywatne domniemania w tym kierunku. Jestem tym zmęczona, trochę mnie to boli - potrafię wprowadzać do swojego życia mnóstwo zmian i czuć się dobrze, a potem, gdy wpadam w wielki dół, wszystkie moje pozytywne metamorfozy odchodzą w zapomnienie i znowu staję się zahukaną, psychicznie mocno zagubioną dziewczynką w ciele dorosłej kobiety.
Nie wiem jak sobie z tym poradzić, ale w ogóle nie umiem myśleć jakoś racjonalnie o szkole, pracy, studiach; znaczy - dobra - myślę racjonalnie kiedy mam chwilowy stan euforii i mogę wtedy góry przenosić! Jestem taka wielka, niemalże wszechmogąca! A potem wszystko gaśnie. Nie jest to taka *depresja* jaka była kiedyś u mnie zjawiskiem częstym i zarazem klinicznym, gdy byłam młodsza. Młodzieńcze hormony nieco przycichły, jednak w stanach zwątpienia nadal mam ochotę leżeć całymi dniami w łóżku. Już nie strzelić sobie w łeb. Już nie trafić do szpitala na oddział zamknięty. Teraz przespać to i wrócić do funkcjonowania, gdy będzie lepiej. Można stwierdzić, że nauczyłam się nad tym panować.
Radzę sobie ze zmiennością nastrojów, co jest potężnym sukcesem. Jestem z siebie dumna. Nie zrywam kilka(naście) razy w miesiącu ani nie kłócę się ostro, nie wystawiam swoich znajomych i nie boję się odrzucenia tak bardzo jak kiedyś. Nie radzę sobie ze swoimi *personality changes* natomiast w żadnym stopniu. Choćby teraz. Za parę dni - jak przypuszczam - będę czuła się jak inna osoba, będę kupować inne ubrania, malować się inaczej, zrezygnuję z dotychczasowych postanowień odn0śnie fizycznej metamorfozy, albo skieruję tę metamorfozę w innym kierunku.
Śmieję się teraz. Śmieję się, ponieważ myślę, że moja ukochana osoba ma kilkanaście swoich dziewczyn w jednym (moim) ciele i jesteśmy dla siebie ostrymi konkurentkami. Nachodzą mnie czasem dziwne rozważania. Dotyczą one tego, że te części osobowości, tzw. fragmenty, które są nadal bez imion, pojawiające się we mnie, gdy chcę tak nagle wszystko zmieniać, to elementy (i przejawy) *zdrowej* części mnie, która ukrywa się, bo boi się zmian ze względu na przywiązanie do różnych miejsc, osób, oraz *zaprogramowanych* (złe słowo, ale wiecie o co chodzi) wzorców zachowań.
Planuję podzielić się z Panią Psychiatrą tym spostrzeżeniem, bo przypuszczam, że może być ono dosyć trafne.
Boję się trochę podjęcia poważnej próby walki o siebie. Najbardziej boję się psychoterapii indywidualnej, która czeka mnie najpewniej jeszcze w tym roku, po kolejnej grupówce raczej nie będę się pchać na kolejną i kolejną, wypadałoby odłożyć trochę kasy i pójść do terapeuty 1na1. Boję się potwornie, że trafię na jakiegoś buca, który nie rozumie zaburzeń dysocjacyjnych. Albo boję się, że trafię na fajnego i naprawdę ogarniętego psychoterapeutę, a jednak to właśnie moje *niezdrowe części* uznają go za buca i nie będę chciała przez nie tam chodzić mimo, że moja *zdrowa część* będzie miała całkiem odmienne zdanie na ten temat.
Chcę o siebie walczyć, ale boję się, że *niezdrowe części* będą mi to uniemożliwiać.
Tyle, koniec notki. Może jeszcze coś skrobnę za jakiś czas. W szeroko pojętym stanie ogólnego niezrozumienia siebie.
fafafafafar better run away