
Witajcie.

Jak się dzisiaj czuję? Źle, paskudnie, okropnie. Chce mi się płakać, ale nie potrafię, boli mnie do tego jeszcze brzuch. Wczoraj miałam głębokie rozkminy, które sprawiły, że mózg mi się przegrzał, bo zasnęłam przed dziesiątą. Zapisywałam wszystkie myśli w dzienniku i stwierdziłam, że nie umiem nawet myśleć jak normalny człowiek. Jam jest przegryw człowiek, zero, totalne zero, wypaliłam się. Po lekach te rozkminy się uspokoiły i teraz się z nich śmieję, ale...a zresztą, sami popatrzcie, jaki mam mózg.
"Pod osłoną nieba nic nam dzisiaj nie potrzeba. Otulają mnie myśli ciągiem prosząc, gdzie jestem to ja nie wiem bezustannie obco się czuję i jednomyślnie jednym ciągiem we śnie to zapotrzebowanie. Jestem świadoma, jestem, nie jestem tym wybrańcem zaburzona w rytmie sama-nie-wiem jak to jest."
Postanowiłam prowadzić dziennik właśnie w takiej formie. Śmieję się, że moja psycholożka znowu będzie musiała bawić się w kopanie po mózgu schizofrenika, ale cóż, sama sobie taki zawód wybrała, to niech cierpi. Mam ochotę coś rozwalić, tak o, bez jakiegoś większego powodu, ale nie wiem nawet jaki mógłby to być przedmiot. Jestem tj. wewnętrznie rozrywana przez jakieś sprzeczne emocje. Chcę stabilizacji. Chciałabym też znowu mieć znajomych, z którymi mogłabym gdzieś wyjść, bo teraz ogarnia mnie wrażenie, że nikogo nie mam i jestem sama. Całkiem sama. Ja i schizofrenia. Nienawidzę jej.
They think that we're no one - we're nothing, not sorry.
Ja mam tylko jedną przyjaciółkę. Rzadko się widzimy, ona mieszka w innej miejscowości, do tego obie pracujemy i ciężko jest się spotkać. Ale robimy co możemy. Jeśli o mnie chodzi to nie potrzebuję masy znajomych, raczej jestem takim samotnikiem. Wolę się zaszyć w domu i poczytać książkę. Pamiętam, że już w gimnazjum wkurzało mnie kiedy koleżanki chciały do mnie przychodzić po szkole. Myślałam sobie wtedy "Kurde, widzę je codziennie przez kilka godzin w szkole, w domu chcę posiedzieć sama, nie znowu z nimi". Taki trochę dziwak ze mnie.