29.06.2017, 22:01
(Edytowany 29.06.2017, 22:04 przez Milva.)
No więc jestem. Tak, mi też ciężko w to uwierzyć.
Czasami nie wierzę w to, że ciągle żyję, ale jak widać
- jest tak.
Boli mnie wszystko. Zaczęły do mnie przychodzić myśli dziwne i tak nieposkromione że nie wiem już, co z nimi robić. W co je ubierać. Jak chować, aby nie musieć patrzeć.
Domek na wsi. Lub stary folwark. Własne miejsce, gdzieś w dziczy, agroturystyka, las dookoła, ludzie zatrzymujący się tu na nocleg, obce, nowe historie...
Niestety - nie ma tego i nie będzie. aby było, potrzeba pieniędzy. Kilkanaście tysięcy na nieruchomość i kolejne tyle na doprowadzenie jej do ładu. Ale kiedyś to zrobię. wiem.
Odpier#oli mi coś kiedyś. Coś kiedyś sprawi, że rzucę wszystko. Zapomnę o bożym - o ile rzecz jasna jest jakiś bóg - świecie. I zrobię to.
Tymczasem jest samotny wieczór. Kolejny do dopisania na liście.
Zapach mokrej ziemi z zza uchylonego okna, za oknem mrok. Pracuję nad książką. Nie, nie piszę nic jeszcze. Napisałam już, co mogłam, utknęłam w martwym punkcie.
Utknęłam w punkcie straty. To ten moment, kiedy główny bohater wygrywa, ale tylko pozornie, bo tak naprawdę wstaje po wygranej bitwie, patrzy dookoła i... widzi co stracił.
Chcę w odbiorcy poruszyć to uczucie. Ale doszłam do wniosku, że aby to poczuć. Odbiorca też musi - czytając to - coś stracić.
Muszę mu coś dać, a następnie sięgnąć do jego wnętrza, zanurzyć ręce w ciepłej kleistej mazi duszy i wyszarpać to z powrotem z całą mocą, aby móc potem na nowo odbudować - lepsze i silniejsze.
Czy umiem napisać coś takiego - nie wiem.
Wiem za to, że jutro, a najdalej w poniedziałek trafi mnie szlag w robocie. Choć pewnie to stało się już jakiś temu, a teraz tylko z niepokojem patrzę, jak wzbierają we mnie emocje jak para z gotującego się pod przykrywką makaronu. Ale w weekend - po drodze między wschodem a zachodem - będę miała swój Wschód. Jedziemy w sobotę.
To daje mi nadzieję, że przeżyję jutrzejszy dzień.
To jest mój papieros schowany na czarną godzinę.
Mój deszcz po stu latach suszy.
chociaż...tyle.
![[Obrazek: giphy.gif]](https://media.giphy.com/media/n45FoSONDVm8pVVq80/giphy.gif)
~milv.
Odpier#oli mi coś kiedyś. Coś kiedyś sprawi, że rzucę wszystko. Zapomnę o bożym - o ile rzecz jasna jest jakiś bóg - świecie. I zrobię to.
Tymczasem jest samotny wieczór. Kolejny do dopisania na liście.
Zapach mokrej ziemi z zza uchylonego okna, za oknem mrok. Pracuję nad książką. Nie, nie piszę nic jeszcze. Napisałam już, co mogłam, utknęłam w martwym punkcie.
Utknęłam w punkcie straty. To ten moment, kiedy główny bohater wygrywa, ale tylko pozornie, bo tak naprawdę wstaje po wygranej bitwie, patrzy dookoła i... widzi co stracił.
Chcę w odbiorcy poruszyć to uczucie. Ale doszłam do wniosku, że aby to poczuć. Odbiorca też musi - czytając to - coś stracić.
Muszę mu coś dać, a następnie sięgnąć do jego wnętrza, zanurzyć ręce w ciepłej kleistej mazi duszy i wyszarpać to z powrotem z całą mocą, aby móc potem na nowo odbudować - lepsze i silniejsze.
Czy umiem napisać coś takiego - nie wiem.
Wiem za to, że jutro, a najdalej w poniedziałek trafi mnie szlag w robocie. Choć pewnie to stało się już jakiś temu, a teraz tylko z niepokojem patrzę, jak wzbierają we mnie emocje jak para z gotującego się pod przykrywką makaronu. Ale w weekend - po drodze między wschodem a zachodem - będę miała swój Wschód. Jedziemy w sobotę.
To daje mi nadzieję, że przeżyję jutrzejszy dzień.
To jest mój papieros schowany na czarną godzinę.
Mój deszcz po stu latach suszy.
chociaż...tyle.
![[Obrazek: giphy.gif]](https://media.giphy.com/media/n45FoSONDVm8pVVq80/giphy.gif)
~milv.
no siema. 

jest cieniem, który podąża za mną na czterech łapach...


Ja w pracy też się gotuję, ale nie jest to już "jak para z gotującego się pod przykrywką makaronu", a raczej jak para z lokomotywy XD Teraz mam urlop, ale jak wrócę i zobaczę kogoś, kogo już dawno nie powinno być, to pozabijam.
tak, tak, ja po insta widzę, że całkiem niezłe!
no co tam moja duszko?