10.06.2018, 13:23
(Edytowany 10.06.2018, 13:28 przez *nie pyskuj patafianie*.)
10 czerwca 18
13:12
niedziela
Przyjemne uczucie, kiedy po dwóch dobach bez spania, dobie bez jedzenia i 14 godzinach pracy fizycznej człowiek uświadamia sobie jak dużo jest w stanie znieść. Byłam we Wrocławiu na pikniku. I właściwie nie chce mi się rozwodzić nad tym jak było. Męcząco, ale raczej dobrze. Nowi, ciekawi ludzie, nowe doświadczenie. No i kasa, przecież po to tam pojechałam. Przyjemne też było jechanie w ostatniej chwili 130/h na dworzec, bo się okazało, że mam do wyboru czekanie 7 godzin do późnej nocy i wracać z wszystkimi, albo sobie wrócić jakoś sama. Nie znając kompletnie wrocławia, nie wiedząc gdzie ten dworzec i mając 10 minut do odjazdu ostatniego polskiego busa, a teraz już flixa, właściwie. Ale udało się. Wracałam więc sama, słuchając MCC, zespół, który odkryłam dzięki A, i swoją drogą stanął u mnie na równi z Parachutes, Coldplaya. Jest to czyste piękno i polecam tego zaznać. Pierwsza piosenka z płyty jest...
Słuchając tego w samotności, gdzieś pomiędzy Wrocławiem, a Krakowem, patrzeć jak robi się noc i być tak zmęczonym, że nie mieć siły zasnąć. Tylko słuchać.
Jestem zła. Denerwuje mnie to zachowanie R już. Raz jest cudownie, a za chwilę.. ugh. No ale zostałam u niego dzisiaj znowu na noc, no bo jak niby miałam wrócić po 12 do domu? Mógłby mnie odwieźć, ale nie zaproponował tego. Rano było przynajmniej zabawnie. Zrobiliśmy w trójkę śniadanie, z jego kolegą z mieszkania, Łukaszem. R był w białej koszuli, bo wychodził potem na coś tam, a Ł uznał, że też się łądnie ubierze do śniadania. Robili więc szparagi z jajecznicą, w białych koszulach. A ja siedziałam przy stole i zastanawiałam się, gdzie ja właściwie jestem i co do cholery ja wyprawiam ze swoim życiem : )
Wróciłam niedawno do domu. Nie mam siły. Mam w chuj rzeczy do roboty. Jak ja to zrobię?
No dam radę. Jeszcze tydzie i będę spać aż się wyśpię.
Jeszcze tydzień, albo dwa. Niech ten czerwiec biegnie.
13:12
niedziela
Przyjemne uczucie, kiedy po dwóch dobach bez spania, dobie bez jedzenia i 14 godzinach pracy fizycznej człowiek uświadamia sobie jak dużo jest w stanie znieść. Byłam we Wrocławiu na pikniku. I właściwie nie chce mi się rozwodzić nad tym jak było. Męcząco, ale raczej dobrze. Nowi, ciekawi ludzie, nowe doświadczenie. No i kasa, przecież po to tam pojechałam. Przyjemne też było jechanie w ostatniej chwili 130/h na dworzec, bo się okazało, że mam do wyboru czekanie 7 godzin do późnej nocy i wracać z wszystkimi, albo sobie wrócić jakoś sama. Nie znając kompletnie wrocławia, nie wiedząc gdzie ten dworzec i mając 10 minut do odjazdu ostatniego polskiego busa, a teraz już flixa, właściwie. Ale udało się. Wracałam więc sama, słuchając MCC, zespół, który odkryłam dzięki A, i swoją drogą stanął u mnie na równi z Parachutes, Coldplaya. Jest to czyste piękno i polecam tego zaznać. Pierwsza piosenka z płyty jest...
Słuchając tego w samotności, gdzieś pomiędzy Wrocławiem, a Krakowem, patrzeć jak robi się noc i być tak zmęczonym, że nie mieć siły zasnąć. Tylko słuchać.
Jestem zła. Denerwuje mnie to zachowanie R już. Raz jest cudownie, a za chwilę.. ugh. No ale zostałam u niego dzisiaj znowu na noc, no bo jak niby miałam wrócić po 12 do domu? Mógłby mnie odwieźć, ale nie zaproponował tego. Rano było przynajmniej zabawnie. Zrobiliśmy w trójkę śniadanie, z jego kolegą z mieszkania, Łukaszem. R był w białej koszuli, bo wychodził potem na coś tam, a Ł uznał, że też się łądnie ubierze do śniadania. Robili więc szparagi z jajecznicą, w białych koszulach. A ja siedziałam przy stole i zastanawiałam się, gdzie ja właściwie jestem i co do cholery ja wyprawiam ze swoim życiem : )
Wróciłam niedawno do domu. Nie mam siły. Mam w chuj rzeczy do roboty. Jak ja to zrobię?
No dam radę. Jeszcze tydzie i będę spać aż się wyśpię.
Jeszcze tydzień, albo dwa. Niech ten czerwiec biegnie.
I just want to be perfect .