Użytkownicy przeglądający ten wpis:
|
Ocena wpisu:
No więc... cóż.
|
|
|
|
« Starszy wpis | Nowszy wpis »
|
|
Komentarze (łącznie 5)
|
|
|
| Komentarze w tym wpisie |
|
No więc... cóż. - przez Milva - 29.06.2017, 22:01
RE: No więc... cóż. - przez Malinowa_512 - 01.07.2017, 20:02
RE: No więc... cóż. - przez Milva - 01.07.2017, 21:11
RE: No więc... cóż. - przez Malinowa_512 - 01.07.2017, 23:03
RE: No więc... cóż. - przez Milva - 05.07.2017, 13:02
RE: No więc... cóż. - przez Rose_Belle - 06.07.2017, 16:37
|
Odpier#oli mi coś kiedyś. Coś kiedyś sprawi, że rzucę wszystko. Zapomnę o bożym - o ile rzecz jasna jest jakiś bóg - świecie. I zrobię to.
Tymczasem jest samotny wieczór. Kolejny do dopisania na liście.
Zapach mokrej ziemi z zza uchylonego okna, za oknem mrok. Pracuję nad książką. Nie, nie piszę nic jeszcze. Napisałam już, co mogłam, utknęłam w martwym punkcie.
Utknęłam w punkcie straty. To ten moment, kiedy główny bohater wygrywa, ale tylko pozornie, bo tak naprawdę wstaje po wygranej bitwie, patrzy dookoła i... widzi co stracił.
Chcę w odbiorcy poruszyć to uczucie. Ale doszłam do wniosku, że aby to poczuć. Odbiorca też musi - czytając to - coś stracić.
Muszę mu coś dać, a następnie sięgnąć do jego wnętrza, zanurzyć ręce w ciepłej kleistej mazi duszy i wyszarpać to z powrotem z całą mocą, aby móc potem na nowo odbudować - lepsze i silniejsze.
Czy umiem napisać coś takiego - nie wiem.
Wiem za to, że jutro, a najdalej w poniedziałek trafi mnie szlag w robocie. Choć pewnie to stało się już jakiś temu, a teraz tylko z niepokojem patrzę, jak wzbierają we mnie emocje jak para z gotującego się pod przykrywką makaronu. Ale w weekend - po drodze między wschodem a zachodem - będę miała swój Wschód. Jedziemy w sobotę.
To daje mi nadzieję, że przeżyję jutrzejszy dzień.
To jest mój papieros schowany na czarną godzinę.
Mój deszcz po stu latach suszy.
chociaż...tyle.
~milv.