
Nie wiem jak się czuję. Wewnętrznie wypruło mnie z emocji i nic nie ma dla mnie większego znaczenia. Można powiedzieć, że nie tyle żyję, co wegetuję. Siedzę i czekam na koniec dnia i jutrzejszą rutynę, czyli pobudka, śniadanie, książka, kilka odcinków anime, obiad, Facebook, leki i dobranoc. Jeśli chodzi o leki, to nadal jest to Olanzapina. Diabelstwo, po którym mój apetyt wzrasta dziesięciokrotnie. Pocieszający jest jedynie fakt, że nie słyszę już tych wewnętrznych dowalaczy, choć czasem nadal mam coś, co z tego co się z internetu dowiedziałam nazywa się echem myśli. Wiecie, to coś takiego, kiedy narrator w głowie czyta twoje myśli na głos. Życie jest tak smętne i jałowe, że zaczęły wracać myśli samobójcze. Niedługo chyba wrócę do wysłużonych antydepresantów. Najbardziej drażni mnie w tym wszystkim ciągłe poczucie cholernej odmienności. Takie wrażenie, że wszyscy na ulicy się na ciebie patrzą i wiedzą, że coś jest z tobą nie w porządku. Podobno widać to po rysach twarzy. Przerażenie i lęk zawsze mam w oczach gdy gdziekolwiek wychodzę.
Chyba dom albo centrum handlowe to są już moje jedyne 'środowiska naturalne', gdzie tego nie widać.
fafafafafar better run away