Użytkownicy przeglądający ten wpis: 1 gości
Ocena wpisu:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mi
Gruczoł tarczkowy. 


Ten mały chujek sprawił, że przypomniałam sobie o bravo. Chociaż może nie do końca tylko on – chyba wróciłam do stadium sprzed kilku lat. Jest źle. Nawet nie wiem od czego zacząć, jak po kolei zebrać myśli, będące jednym wielkim chaosem. Chcę to z siebie wylać, tyle wiem na pewno.
Przejrzałam swoje wpisy ze starej strony i jestem pod wrażeniem jaki ja miałam wtedy język, w jaki sposób wszystko opisywałam. Serio zjebałam, nie wiem czemu się nie rozwijałam w tym kierunku. Dziś, ciężko mi ułożyć kilkanaście składnych zdań żeby to jakoś wyglądało i nie dodać na końcu XD (żałosne, wiem). Ale wracając, zdaję sobie sprawę w jakim mrocznym miejscu wtedy byłam, jaką byłam nieszczęśliwą, przerażoną, zagubioną, zakompleksioną istotką. No i tu pojawia się wspomniany gruczoł tarczkowy, który też mi wtedy dokuczał. Ja mam taką manię, że lubię łączyć różne rzeczy ze sobą – ale znowu jest tak źle jak było, o i ile nie jeszcze gorzej. Może to od tego ciągłego płakania, bo naprawdę jest go teraz dużo. Aczkolwiek miło by było, gdyby ostatecznie skończyło się to w podobny sposób jak w tym 2016. Ostatnia moja notka tu, jest właśnie z końcówki tamtego roku. Wow, po prostu wow. To początek dobrego czasu. Jak doszłam jakiś czas temu do wniosku – przez te kolejne niespełna 3 lata, przeżyłam chyba całą swoją młodość w przyspieszonym tempie. Niczego nie żałuję, może tylko tego jak to się skończyło i ile wówczas popełniłam błędów na raz. Tak samo jak w moich postach z 2014 dochodziłam do wniosków, że żadna dobra chwila w moim życiu nie obejdzie się bez dużo gorszych w zanadrzu, tak samo widzę to teraz. Cóż mogę z tym zrobić? Po tylu latach chyba jedyne co zostaje to się przyzwyczaić. No, tyle że ta seria dołów trwa już dość długo, a ja się czuję coraz gorzej.
Nie mam nikogo. Niby jest K, ale nasza relacja ma się coraz gorzej. Nie wiem na czym aktualnie stoję, to chyba właśnie ciągłe kłótnie dobijają mnie najbardziej. Ale to się za jakiś czas skończy – już nawet to nam wmówiłam, ale raczej w dobrej inicjatywie. Czas wziąć się za siebie, za swoje cele i marzenia. Boję się bardzo, ciekawe ile z tego wyjdzie. To będzie ciężki kolejny rok i pomimo przeciwności które stoją na horyzoncie, i pomimo mojego stanu, zrobię wszystko żeby dociągnąć to do końca. Choć raz, proszę, niech choć raz coś się uda w moim życiu.
Po wielu latach, straciłam też D. Nasz kontakt ogranicza się powoli do minimum. To tak naprawdę dzięki niej przeżyłam te kilka lat, była dla mnie najbliższą osobą. I jest mi tak cholernie smutno gdy to piszę, bo przez cały czas myślałam, że może to właśnie ona jedna będzie moją stabilizacją do końca – raz mniejszą, raz większą, ale będzie. Nie wiem, może to właśnie jej ostateczne odejście będzie dla mnie też końcem tego gówna? Może wtedy powoli zacznę z tego wychodzić? No, albo będzie na odwrót i jeszcze bardziej pogrążę się w otchłani smutku, bólu i cierpienia, w których i tak jestem już zanurzona po pachy. I nie mogę wyjść na zewnątrz. W końcu jestem rybką, nie? A rybki nie żyją na lądzie…
Od 4 miesięcy siedzę w rodzinnym domu. Sic! Naprawdę jestem z siebie dumna, że ani razu nie zwariowałam i niczego nie odjebałam, ale przyznam się, że kilka razy było blisko. Przebywanie z nimi, czasami 24h na dobę, też podziałało mi na głowę. Od tego 2016 to pierwszy raz, gdy spędziłam tu tyle czasu. Jedyne co sprawia mi tu radość to mój doggo, z którym codzienne spacery pozwalają mi choć na chwilę wyrwać się z domu. I to, że staruszek nie wiadomo ile jeszcze ma czasu i bardzo się cieszę, że mogę go wykorzystać.
Do końca tygodnia spadam z powrotem do Warszawy, muszę w końcu znaleźć sobie pracę i mam nadzieję, że szybko pójdzie. Mam dość siedzenia na dupie, to tylko wzmaga moje nadmierne myślenie, napady. Wiem, że zmęczenie odciągnie mnie od tego wszystkiego. Już raz sobie poradziłam, może i tym razem też. 

Przeczytałam to co napisałam i no cóż, w sumie niezbyt wyszło tak jak chciałam, ale to chyba normalne gdy ma się natłok myśli, które po kilku sekundach znikają. Ważne, że udało mi się napisać cokolwiek i to w miarę zrozumiale. 
Ciekawe po jakim czasie wrócę przeczytać powyższe wypociny. 
Odpowiedz
Komentarze (łącznie 1)

Skocz do: