10.07.2017, 12:54
(Edytowany 10.07.2017, 12:55 przez undoubtedly.)
Przede mną kubek z zimną herbatą. Na ustach nieciekawy grymas. I nastrój jakiś taki nijaki. Beznadziejny wręcz. Pustka mnie przytłacza. Denerwuje mnie to, że wszyscy znajomi gdzieś powyjeżdżali i nie mam z kim się spotykać. Prawie całe wakacje spędzam w domu na smęceniu i narzekaniu. Zaczynam od tego wariować i popadać w coraz bardziej depresyjne stany. Im bliżej terapii, tym gorzej się czuję, co mnie przeraża. Czy będę w stanie w ogóle pójść na terapię? Nie wiem. Znowu pragnę szpitala. Słowo szpital jest dla mnie nadal synonimem słowa wolność, pomimo teraźniejszego braku konieczności chodzenia do szkoły. Nie wierzę w to, że bez niego dam sobie radę. Coraz częściej uciekam myślami w przyszłość, w której na pewno się zgubię. Nie umiem wyobrazić sobie siebie w drugiej klasie liceum, nie mówiąc już o studiach. Depresyjny wir ciągnie mnie za sobą na dno, dając w myślach sugestie przejażdżki karetką aż pod szpitalne progi pod pretekstem autodestrukcyjnych skłonności. Bo tak łatwiej. Co z tego, że w maju inny szpital, co z tego, że jeszcze tyle mnie czeka i że już chyba dość chorowania. Moja psychika dogorywa, a ja w kółko prowadzę te śmieszne dzienniczki nastroju (tak, znowu zaczęłam) i samozwańczo określam siebie CHAD-owcem lub borderem.
Może mam CHAD lub borderline, a lekarze to przede mną ukrywają. Bym się nie nakręcała. Ale ja już się nakręciłam.
Może mam CHAD lub borderline, a lekarze to przede mną ukrywają. Bym się nie nakręcała. Ale ja już się nakręciłam.
fafafafafar better run away