16.07.2017, 00:23
(Edytowany 16.07.2017, 00:24 przez Miraclle.)
Niestabilność, jakaś niesprecyzowana tęsknota, ostra dawka cynizmu, skrzypienie kół pociągu; wszystko się miesza i znowu mogę być dawną zgorzkniałą Mir z wykrzywionymi ironicznie ustami. Dosyp do tego ciężkie problemy decyzyjne, kubek herbaty i jeszcze odrobinę żarzącej się czerwieni konającego dnia, i voila, Mir-wskrzeszona, Mir-bajarka schodzi ze starych fotografii, by snuć zapomniane opowieści starego świata. Zastanawia mnie, czy jest na tej planecie choć jedno ucho, które pragnęłoby ich wysłuchać.
Spadłem na siebie znikąd. Nie jestem pewny, który wszechświat ma rację, nie jestem pewny, czy w tych szeptaniach jest choć ułamek prawdy. Która z twoich wersji jest tą prawdziwą? Czy możliwym jest tak absolutne rozdwojenie? Nie absolutne, może nie, wszak mamy ze sobą trochę wspólnego; ciemne lasy, i dalekie podróże pociągami, i wieczną miłość do herbaty parzącej dłonie. Tu kończy się moja świadomość własnego umysłu, dalej już nie ma punktów zaczepienia, nie ma nic nazwanego. Jest za to wspomnienie pewnej lutowej nocy, która chwilowo stanowi podstawę całej mojej przyszłości, wszystkiego, co pozwala mi oddychać - a może nie powinna, wszak była najbardziej odurzoną, najdalej wysuniętą w otchłań wszechświata nocą mojego życia. Miałem na sobie brązowy płaszcz, a noc była bardzo cicha i zobaczyłem wtedy obrzeża galaktyki, wicher przewracający gwiazdy, rozdygotaną Drogę Mleczną; i wtedy ta część mnie, która nie ma płci ani cielesności, rozpoznała w namacalnym kształcie osoby obok to samo zamierające echo, które ścigało mnie przez wszystkie światy, to samo lśnienie krwi – pierwiastek tej samej gwiazdy, która przed miliardem lat wypluła mnie ze swoich konających wnętrzności.
Nie mam dowodu, który moglibyśmy zamknąć w pudełku i ukryć przed kradzieżą. Mam tylko sekundy, momenty, zwielokrotnioną osobowość i tę glinę, która jakoś nie chce poddać się moim dłoniom.
Spadłem na siebie znikąd. Nie jestem pewny, który wszechświat ma rację, nie jestem pewny, czy w tych szeptaniach jest choć ułamek prawdy. Która z twoich wersji jest tą prawdziwą? Czy możliwym jest tak absolutne rozdwojenie? Nie absolutne, może nie, wszak mamy ze sobą trochę wspólnego; ciemne lasy, i dalekie podróże pociągami, i wieczną miłość do herbaty parzącej dłonie. Tu kończy się moja świadomość własnego umysłu, dalej już nie ma punktów zaczepienia, nie ma nic nazwanego. Jest za to wspomnienie pewnej lutowej nocy, która chwilowo stanowi podstawę całej mojej przyszłości, wszystkiego, co pozwala mi oddychać - a może nie powinna, wszak była najbardziej odurzoną, najdalej wysuniętą w otchłań wszechświata nocą mojego życia. Miałem na sobie brązowy płaszcz, a noc była bardzo cicha i zobaczyłem wtedy obrzeża galaktyki, wicher przewracający gwiazdy, rozdygotaną Drogę Mleczną; i wtedy ta część mnie, która nie ma płci ani cielesności, rozpoznała w namacalnym kształcie osoby obok to samo zamierające echo, które ścigało mnie przez wszystkie światy, to samo lśnienie krwi – pierwiastek tej samej gwiazdy, która przed miliardem lat wypluła mnie ze swoich konających wnętrzności.
Nie mam dowodu, który moglibyśmy zamknąć w pudełku i ukryć przed kradzieżą. Mam tylko sekundy, momenty, zwielokrotnioną osobowość i tę glinę, która jakoś nie chce poddać się moim dłoniom.
Miraclle