Użytkownicy przeglądający ten wpis: 1 gości
Ocena wpisu:
  • 3 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Begin again. / Chance_
Cześć Wam. 

Poczułam dzisiaj usilną potrzebę, by na chwilę tutaj powrócić i napisać, co też ciekawego działo się u mnie w ostatnim czasie. Zanim jednak, tradycyjnie leci muzyka. Dzisiaj słuchamy... 


Zacznę może od studiów, bo one tutaj akurat grają dużą rolę w ostatnim czasie. Tak, sesja trwa w najlepsze, a ja raz z nią wygrywam, raz przegrywam... Cóż, plan był prosty: załatwić ją w pierwszym terminie. Niestety, ale trochę nie wypaliło. Zdałam trzy egzaminy (dwa pisemne, jeden ustny), ale niestety kolejny już zawaliłam. Najzabawniejsze jest jednak to, że myślałam o tym przedmiocie jako o czymś, co bez problemu zdam. Okazało się jednak, że to, czego bardziej się obawiałam, jakoś mi poszło, a tutaj - lipa. W przypływie buntu i lekkiego zdołowania, wsiadłam w autobus do domu, tym samym opuszczając to smogowe miasto i chorą uczelnię... Niestety, tylko do piątku. A potem wracam do batalii - zaliczeniówki z okropnego przedmiotu + przyszły tydzień - poprawka z tego, co zawaliłam. Mam tylko nadzieję, że jakoś przebrnę przez te dwa przedmioty i w końcu, 16 lutego będę mogła rozpocząć swoje ferie bez żadnych już zmartwień. Ech. Trochę sobie popłakałam, podobijałam się, poprzeklinałam na tę chorą uczelnię, po czym nie pozostało mi nic innego jak wziąć się w garść i dalej walczyć. MUSZĘ dać radę.

Okej, to te mało przyjemniejsze rzeczy mam już za sobą... Co więcej - jest dziwnie dobrze. Kurczę, rzekłabym nawet, że mimo tych małych porażek na studiach, czuję się po prostu szczęśliwa. No, w zasadzie napisałam aż w przypływie pewnego rodzaju weny krótki tekst, który planuję wrzucić na fanpage mojego Chaosu myśli, ale może nie dzisiaj, jeszcze nie teraz. 

Krótko mówiąc - od jakiś trzech tygodni uśmiech nie opuszcza mojej twarzy. Wszystko za sprawą pewnego Pana, którego poznałam całkowicie przypadkowo, a w rozmowie z którym przepadłam całkowicie. Tak, może to głupie, ale zaczęło się wirtualnie. Jednak było już spotkanie i cóż mogę rzec - jestem po prostu szczęśliwa. On sprawia, że aż bardziej chce mi się żyć. Rozświetla każdy mój dzień i nawet, kiedy coś idzie nie tak, to wystarczy chwila rozmowy z nim, bym mogła poczuć się lepiej. Nie wiem, czy ta znajomość będzie do czegokolwiek zmierzać, nie chcę niczego sobie wyobrażać ani tym bardziej robić sobie żadnych nadziei, bo po pierwsze - trwa to za krótko, po drugie - lepiej jest po prostu nie gdybać, a pozwolić, by wszystko szło samo. Jeżeli coś będzie miało z tego wyjść, to tak się stanie, a jeżeli nie... To cóż, pozostaną i tak dobre wspomnienia. Jednak jakaś część mnie tym razem czuje, że warto zaryzykować i być może to właśnie ode mnie będą zależeć dalsze losy tej relacji. A ja... Cóż, czuję, że być może nadchodząca wiosna w końcu będzie tą, o jakiej marzę od dawna. Taką, podczas której mocniej zabije mi serce, a w brzuchu będą latać te słynne motyle. Taką, podczas której samotne wieczory zamienią się w te wyjątkowe, pełne wrażeń. Taką, kiedy przestanę bać się zaangażowania i po prostu spróbuję...  Być może zyskując coś cudownego. Póki co jednak - niech los działa sam. 

Pozostała jeszcze tylko kwestia J. - tego, z którym miałam się spotkać, by ostatecznie zamknąć pewien rozdział. Tego, który raz niespodziewanie odwołał spotkanie, lecz niedawno znów się odezwał i... któremu obiecałam dać znać po sesji co i jak. Tyle, że chyba już tego nie chcę. Nie potrzebuję rozgrzebywania starych ran, wracania do tego, co było. Nie wiem dlaczego, ale boję się, że przez to mogłabym stracić o wiele więcej - relację, jaka teraz, stopniowo się buduje. Nie wiem zatem co zrobię, ale cokolwiek się stanie: czy postanowię w ogóle napisać mu, że to spotkanie nigdy nie dojdzie do skutku, bo to nie ma sensu, czy jednak spotkam się tak, jak obiecałam - to i tak już mi na tym nie zależy. Już nie chcę mieć z nim nic więcej wspólnego. Miał swoją szansę, ale ją stracił. A ja nie zamierzam ponownie popełniać błędów, pakując się w coś, co już wtedy miało zachwiane fasady. 

Już późno, a ja nic dzisiaj nie zrobiłam. Myślę jednak, że niebawem po prostu pójdę spać, by jutro, pełna energii, zabrać się do nauki. To jeszcze nie jest moment na poddanie się i... cóż, muszę, po prostu muszę jakoś podołać. Stąd też, zmykam stąd, pewnie znów na dłuższy czas a Wam życzę dobrej nocy! 
"Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak nic"
Odpowiedz
Komentarze (łącznie 2)
  • Milva
    Dodał(a):
    Milva  
    Ranga:
    Stara Gwardia ***..  
    Data:
    Chęs, tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa Uśmiech Uśmiech myślę,że ta esencja życia, jaka przypadła Ci w udziale zaprocentuje pozytywną nauką na przyszłość. Rozdrapywanie ran? Oh, God - ja stale to robię i co najlepsze - nie z własnej woli. Szczęściem w moim przypadku to byłby chyba długi skok z wysokiego klifu, gdzie wiatr suszy wszystkie łzy, a powolne spadanie każe wierzyć, że na dole są miękkie spienione fale, a nie skalisty brzeg... Uśmiech
    Odpowiedz

  • Rose_Belle
    Dodał(a):
    Rose_Belle  
    Ranga:
    terencjo ***..  
    Data:
    A ja miałam przeważnie tak: myślałam, że nie nie zdam- nie zdałam i byłam święcie przekonana, że super mi poszło- nie zdałam XD
    Kiedyś też miałam taki czas, gdy czułam, że wszystko idzie dobrze, pomimo jakichś tam lekkich poślizgów, a czasem w ogóle większe problemy mnie nie ruszały i czułam, że wszystko będzie dobrze albo coś i tak pójdzie źle, choćbym się starała- i wtedy byłam wyluzowana, bo skoro tak, to po co miałam się stresować? XD Fajne uczucie, miło go czasem doświadczyć.
    Powodzenia Uśmiech
    Odpowiedz


Skocz do: