07.02.2017, 20:03
***
moje profile i blogi wszędzie świecą pustkami. wszyscy mają mnie w du_pie. w sumie tak jest nawet lepiej. mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, ale czy kiedyś tak nie było? było gorzej, setki razy, a ja narzekam. dzisiaj zwolniłam się z połowy zajęć. nie dałam rady. siedziałam i zakuwałam chemię, a po twarzy ciurkiem lały mi się łzy. wyglądałam jak idiotka. chemiczka stwierdziła, że w takim stanie jestem niezdatna do robienia czegokolwiek. zrobiła nam herbatki, wyciągnęła ciasteczka i próbowałyśmy (bardziej wyłam niż mówiłam) rozmawiać o życiu. potem pojechałam do domu. teraz nieco lepiej. obiecałam sobie, że jutro zostaję na zajęciach. w sumie teraz tam mi łatwiej, bo już mam indywidualny tok nauczania. a jutro sprawdzian z (tfu!) biologii i terapia. na to pierwsze jestem przygotowana, na drugie nie mam najmniejszej ochoty. psycholog nie jest od psucia człowiekowi już i tak zszarganych nerwów...a mój tak działa...najgorzej działa na wszelkie emocje, podnosi ciśnienie i zabija we mnie pozostałości człowieczeństwa. o ile jeszcze jestem człowiekiem, bo czuję się jak wrak człowieka. nikt tego nie skomentuje zapewne, ale ja piszę dalej, pisżę ten wielki bełkot. zawsze łatwiej tak, niż użerać się z dziennikami. miałam je wydać, ale nie mam siły na korektę. nie mam na nic siły. najchętniej padłabym na łóżko i tak wegetowała, albo pojechała karetką z pociętą z żalu do świata łapą i zabrała ze sobą równie pogrążonego w depresji D., ale nie mogę. obiecałam sobie, że będę chodzić na zajęcia i nic tego nie zmieni, choćbym miała doprowadzić się do stanu takiego jak dzisiaj lub nawet gorszego. nie poddam się.
fafafafafar better run away